dziś będzie opowieść o szwedzkiej wsi i o tym, jak by to było miło mieć taki mały czerwony domek.
jak wspaniale było by mieć ogromny zielony trawnik, na który stawiałoby się stół, krzesła, ławy, nakrywało lnianym obrusem, podawało ciasto/bezę z truskawkami i lemoniadę. i jak cudownie spędzałoby się czas z przyjaciółmi albo rodziną. można by jeść, rozmawiać, spacerować albo odpoczywać pod starą jabłonią…

 

 

 

tak, pomarzyć można, a są tacy, dla których jest to rzeczywistość i nic takiego nadzwyczajnego.
domek w Dalarna jest nieduży, ale całkiem wygodny. urządzony prosto, nieco rustykalnie.
na aranżację jego wnętrz składają się stare graty, znaleziska z pchlich targów i rozwiązania „działkowe”, co jednak nie oznacza tu bylejakości czy brzydoty – polecam się bliżej przyjrzeć.

 

 

wcześniej dom stał porzucony, pusty i nikt nie wiedział do kogo należy. obecni właściciele zwrócili się do lokalnych władz z zapytaniem o możliwość kupna nieruchomości i po niespełna roku dom nabyli.

czekała na nich spora przygoda z totalną renowacją tego miejsca, od podłóg, przez drzwi i okna aż po dach. trzeba było stworzyć łazienkę i toaletę wewnątrz domu. a do tego doszła rozbudowa domu. ledwo zaczęli prace latem, a już nadeszła jesień i zima. gdy kolejne lato dobiegło końca, wprowadzili się, by dokończyć dzieła.

 

 

 

 

 

 

w sumie renowacja trwała 5 lat, a wszystko co było możliwe robili samodzielnie. dziś twierdzą, że to i tak dobry wynik, bo w planach zakładali lat 10. hmm, podjęlibyście takie wyzwanie?

 

fot. lantliv.com