idziemy do Pieta.
chociaż nie, to nieprawda. pojechałyśmy taksówką. zupełnie za darmo.
a tak, ponieważ z okazji DDW (Dutch Design Week) dla odwiedzających udostępniono taksówki, które woziły gości za darmo pomiędzy desigerskimi lokalizacjami związanymi z Tygodniem.
bardzo fajny pomysł. i bardzo fajne taksówki.
niestety, zagapiłam się i okazało się, że ani jednej nie sfotografowałam. szkoda. (ale od czego są materiały prasowe – sięgam i korzystam więc)
taksówki designerskie wyróżniały się… dachem, a dokładniej tym co nań miały.
jedna miała światła drogowe, inna coś co wyglądało jak osiedle domków dla ptaków połączone razem – jak się okazało przy podejściu bliżej owe domki zrobiono ze starych bochenków chleba i pomalowano farbą. jeszcze inna taksówka miała na dachu różne zegary.
(ale nie zawsze było możliwe określenie tego z czym się jedzie na dachu. design – to na pewno, a o szczegóły nie pytajcie).

fot. www.dutchdesignweek.nl

ok, zatem pojechałyśmy do pracowni Pieta Hein Eeka.
projektant przebudował i zaadaptował na swoje potrzeby starą fabrykę ceramiki, należącą nigdyś do Philipsa.
(zresztą, ma się wrażenie, że całe Eindhoven pracuje dla Philipsa i egzystuje dzięki niemu. bryła nowego stadionu imponuje, spora część DDW odbywała się w nieczynnych już fabrykach Philipsa).

u Pieta czekały kolejne zaskoczenia.
w sumie nie będąc wcześniej w pracowni projektanta, nie wiedziałam czego się spodziewać.

fot. www.dutchdesignweek.nl

tak naprawdę to dwa budynki i całe mnóstwo pomieszczeń.
w jednej części – restauracja i miejsce spotkań.
w drugiej – warsztat, sklep i hm… jakby to nazwać – lapidarium?

wszędzie otaczają nas przedmioty zaprojektowane przez Pieta Hein Eeka.
w restauracji wisi jego niezwykły żyrandol, używa się naczyń jego projektu.
w sklepie – do kupienia drobne przedmioty jego autorstwa i monografia jego dorobku.
na przeciwko sklepu – wielka hala produkcyjna – to warsztat.
na piętrze – ekspozycja prac Pieta, a także innych cenionych przezeń designerów, np. Toma Dixona.

 

 

fot. piece_of_glass (Agata Ziółkiewicz); www.dutchdesignweek.nl

styl tego Holendra należałoby określić jako bardzo surowy.
dominują kanciaste bryły, szorstkie deski.
geometryczność, industrializm i recykling.

jeśli tylko ktoś taki styl lubi, będzie zachwycony.
u mnie – pełna konsternacja.

było mi tam zimno i niewygodnie.
powiem wprost: nie podobało mi się.
meble wydawały mi się żałośnie biedne i brzydkie.
naczynia kanciaste.
jak w złej bajce.

do tego na kolejnych piętrach, w kolejnych pomieszczeniach rzeczy jak z sennego koszmaru.
w szafce, w słoikach główki jakiś skośnookich lalek (o bardzo naturalistycznym wyglądzie); w przeszklonej gablocie sporej wielkości roboty; przy wyjściu zbieranina starych, metalowych, częściowo przerdzewiałych mebli ogrodowych.
dziwnie się zrobiło, bardzo dziwnie.
witajcie w głowie designera! ale nie pytajcie po co to i czemu ma służyć.

 

fot. piece_of_glass (Agata Ziółkiewicz)

po schodach weszłam jeszcze piętro wyżej.
a tam rzędem krzesła projektu Holendra.
wrażenie trochę takie jakby były to meble z odzysku.
w ostatniej sali – w pustej przestrzeni – żyrandol w kształcie trupiej czaszki.
ok – pomyślałam sobie i to by było na tyle.
nie rozumiem o co tu chodzi, mam dość!
gdzie do wyjścia?!

a potem pomyślałam, że może powinnam sobie pożyczyć i nieco przetransponować cytat z Gombrowicza: 'koniec i bomba, a kto oglądał ten trąba’?

a tak całkiem serio.
może miało zachwycać, ale nie zachwycało.
nie musi.
holenderski design jest specyficzny, jako się rzekło – koncepcyjny.

(no dobrze, może ja po prostu naprawdę się nie znam. ok, wydało się.
trzeba zmienić nazwę bloga – I like cośtamcośtam 😉